Iskra 11
- Emilia Dąbrowska
- 12 sty
- 2 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 6 kwi
Mam ukochanego 12 letniego pieska, a właściwie suczkę. Ma na imię Inka - jak ta kawa zbożowa. Bo jest czarna. Inusia jest moją psią terapeutką. Przytula mnie, jest zawsze blisko, gdy jest mi ciężko, ma ludzkie oczy, które rozumieją i… wyprowadza mnie codziennie na spacer. Tak, tak - mam wrażenie, że to działa bardziej w tę stronę. Ten wniosek nasunął mi się jakiś czas temu, gdy uzmysłowiłam sobie, że gdyby nie ona, nie spacerowałabym trzy razy dziennie. A już na pewno nie chodziłabym na osiedlową łączkę sama oraz nie przemierzałabym okolicznych przytrawnikowych chodników w tę i z powrotem sama. Zaczęłam się zatem rozglądać w poszukiwaniu kogoś, kto to robi sam (oczywiście myślę o samotnych spacerach po osiedlu). Nikogo nie znalazłam. Wyobrażałam sobie również, puszczając Inkę ze smyczy, jakby to było przechadzać się tak bez niej. I sama siebie zaskoczyłam, bo nie spodziewałabym się po sobie akurat takiej odpowiedzi. Brzmiała ona mniej więcej tak: głupio tak łazić tutaj bez powodu. I to samej. Co innego wędrówki bez celu po lesie! Ale takie krótkie spacery w mieście? E-ee, nie.