💫 Iskra № 267: Czy naprawdę chcesz nic nie musieć?
- Emilia Dąbrowska

- 23 wrz
- 3 minut(y) czytania
Świat, w którym żyjemy, zdaje się być utkany z komunikatów zaczynających się od słów „musisz” albo „nie wolno”. Powtarzane od dzieciństwa, najpierw przez rodziców i nauczycieli, później przez przełożonych, reklamy czy bezosobowe instytucje, tworzą coś w rodzaju niewidzialnej sieci. Wplątane w nią, często tracimy rozeznanie, które z tych komunikatów są realnie niezbędne, a które stają się jedynie narzędziem kontroli albo wygodnym schematem powielanym bezrefleksyjnie. Nie dziwi więc, że w pewnym momencie rodzi się w nas sprzeciw – cichy albo gwałtowny – wobec wszelkich przymusów. Ten bunt nie jest tylko gestem anarchicznego odrzucenia, ale często wyrazem pragnienia odzyskania siebie, prawa do samostanowienia, które bywa tłumione latami.
Znam dobrze to uczucie, kiedy kolejne „musisz” działa na mnie jak czerwona płachta na byka. Nawet reklama, która próbuje wmówić mi, że „muszę spróbować nowego produktu”, wzbudza w mojej głowie odruchowy opór. To drobny przykład, ale pokazuje, jak łatwo język obowiązku potrafi stać się ciężarem, odbierając nam poczucie wolności. Psychologia zna ten mechanizm – to tzw. reaktancja, czyli naturalna reakcja człowieka na próby ograniczenia jego swobody wyboru. Im mocniej ktoś naciska, tym większa w nas potrzeba, by udowodnić, że nikt nie może nam niczego narzucić. To odruch obronny, ale jednocześnie dowód, że wolność jest jednym z naszych najsilniejszych wewnętrznych instynktów.
Jednocześnie trudno nie zauważyć, że całkowite odrzucenie wszelkich „muszę” jest w praktyce utopią. Już sama instytucja państwa, w której żyjemy, opiera się na zestawie obowiązków i praw. Godząc się być obywatelkami, przyjmujemy, że musimy przestrzegać prawa, płacić podatki, respektować ustalony porządek. Oczywiście możemy wybrać inaczej – zrezygnować, zignorować, wypisać się z tej wspólnoty – ale wówczas rezygnujemy nie tylko z przymusu, lecz także z ochrony, którą daje. Psychologia społeczna podkreśla, że ludzie akceptują ograniczenia swojej wolności, jeśli dostrzegają w nich ekwiwalent w postaci bezpieczeństwa, przewidywalności czy poczucia przynależności. To nie jest więc ślepe podporządkowanie, ale pewnego rodzaju wymiana, rodzaj umowy społecznej, w której „muszę” staje się ceną za stabilność.
Na poziomie codziennym takie wymiany są wszechobecne. Regulaminy szkolne, kodeksy pracownicze, zasady współżycia społecznego – wszystkie opierają się na logice „praw i obowiązków”. Można próbować tłumaczyć sobie, że to nasz wybór, że dobrowolnie zgadzamy się na pewne zasady, lecz prawda jest bardziej złożona. Niektóre z nich są wynikiem rzeczywistego „chcę”, inne – wyrazem konieczności, z którą nie sposób polemizować, jeśli chcemy być częścią wspólnoty. I właśnie tutaj rodzi się pytanie: gdzie leży granica między zdrową świadomością wolności wyboru a iluzją, że możemy żyć całkowicie bez przymusu?
Warto spojrzeć na to także od strony biologii i psychologii ewolucyjnej. Człowiek jest istotą społeczną, a normy – nawet jeśli nienazwane – były obecne od zawsze. Opieka nad dziećmi, troska o słabszych, podział pracy – to nie były luźne preferencje, ale konieczności, które pozwalały przetrwać. Dziś możemy je nazywać obowiązkami, ale w gruncie rzeczy są to zachowania zakorzenione w nas głębiej niż kultura. Badania nad zdrowiem psychicznym jednoznacznie pokazują, że osoby całkowicie odcinające się od kontaktów społecznych, uciekające od wszelkich więzi i zobowiązań, doświadczają częściej problemów emocjonalnych, depresji i osłabienia odporności. Wolność absolutna, rozumiana jako brak jakiegokolwiek „muszę”, okazuje się nie tyle wyzwoleniem, ile samotnością.
Paradoks polega więc na tym, że niektóre przymusy wcale nie odbierają nam wolności, lecz ją umożliwiają. Gdy wiem, że ktoś czuwa nad bezpieczeństwem w ruchu drogowym, że istnieją zasady prawa, które chronią mnie przed przemocą, mogę spokojniej kształtować własne życie, podejmować wybory, które są naprawdę moje. Przymus może być zatem jak rama dla obrazu – ogranicza przestrzeń, ale pozwala skupić się na treści, którą same chcemy wypełnić.
Nie oznacza to oczywiście, że należy bezrefleksyjnie podporządkowywać się wszystkim narzucanym „musisz”. Każdy z nich warto badać, jakby był kamieniem znalezionym na drodze: czy jest potrzebny, czy coś wnosi, czy tylko ciąży w plecaku. Wewnętrzny sprzeciw, o którym wspominałam, jest w tym procesie cennym narzędziem. Chroni nas przed wchłanianiem bezwartościowych nakazów, które odbierają nam oddech, a nie dają nic w zamian. Nie chodzi więc o życie “nic nie musząc”, lecz o życie z uważnością, która pozwala odróżniać obowiązki wspierające od tych, które nas krępują.
Być może najbliżej prawdy jest stwierdzenie, że prawdziwa wolność nie polega na braku przymusu, ale na zdolności wybierania, którym przymusom chcemy podlegać. To subtelna, ale ważna różnica. Wolność nie jest anarchią, lecz świadomą selekcją. Dzięki niej potrafimy odrzucać to, co opresyjne, a przyjmować to, co daje poczucie sensu i wspólnoty.
Wierzę, że właśnie w tej przestrzeni, między „muszę” a „chcę”, między koniecznością a wolnością, rodzi się najgłębsze doświadczenie człowieczeństwa. To tam mamy szansę dostrzec, że pewne granice nie są więzieniem, lecz drogowskazem. I że sztuka życia nie polega na tym, by nic nie musieć, lecz by wiedzieć, dlaczego chcemy to, co wybieramy.







Komentarze